Jak już odrabiać zaległości to z nawiązką.
Od dłuższego czasu noszę się z zamiarem opisania drogi do szkoły. Tzn. do szpitala ma się rozumieć. Chodzę codziennie na nogach tą samą trasą: Kastanienweg, Sonnenweg, Roter Torweg, Goethestrasse, Schillerstrasse, Wallplatz, Ziegenmarkt, Streplingerode, Albrechtstrasse, Marienstrasse, Conringplatz, Conringstrasse. Jest mniej więcej tak samo daleko jak z Rakowickiej na Wrocławską. Zatem wiele się w moim życiu nie zmieniło.
Wstaję około 05:50 - dobrze wygląda jak się ustawia na budziku. Odkręcam żaluzje co powoduje natychmiastowe pojawienie się Maxa pod drzwiami na taras - o ile już tam nie czatuje wcześniej. Witamy się i idę mu nasypać chrupek. Zwykle oczekuje, że będę mu asystować w jedzeniu, więc odpalam niemieckie radio i dotrzymuję mu towarzystwa nastawiając kawę. Potem idę do łazienki umyć włosy, a on albo czai się ze stołu na potencjalne ptaki w okolicy karmnika albo poluje na nie zza doniczki. Czasem jak nie ma nastroju to wybiera któryś fotel i się w nim lokuje. Jak wychodzę z łazienki zwykle przychodzi zobaczyć co robię na śniadanie i próbuje wyłudzić np.szynkę wkładaną do kanapek. Zwykle zadowala się dojedzeniem chrupek i idzie popilnować co się dzieje za oknem. Suszę włosy, siadam z kawą i wtedy nie wiadomo jak robi się nagle siódma. Więc w popłochu zbieram rzeczy, ubieram kurtkę, buty. Max nauczył się już co oznacza moje nagłe pobudzenie i zwykle zachowując spokój idzie pod drzwi i każe się wypuścić. Jeśli z jakichś powodów ma plan zostać - wywabiam go wystawiając miskę z chrupkami przed drzwi.
Na trasie, o ile nie wyjdę zbyt późno spotykam codziennie te same osoby w podobnym miejscu. Wróżę z tego na ile jestem spóźniona ;) Jest taka para - dziewczyna i chłopak w wieku późnogimnazjalnowczesnolicealnym - idą razem, nigdy nie rozmawiając trochę naburmuszeni jak typowe kochające się rodzeństwo- może nie lubią chodzić do szkoły. Tak w połowie Sonnenweg ich mijam. Potem pod Avaconem (róg Getego i Schillera) mijam najpierw panią z czarnokruczymi farbowanymi włosami związanymi w kucyk w wieku ok, 30pare która dałabym sobie głowę urwać jest z Polski. Kawałek dalej dziewczynkę z niebieskim szalikiem i w trampkach nie bacząc na ilość śniegu, zawsze ze słuchawkami na uszach w wieku późnej podstawówki, początku gimnazjum. Dalej jest jeszcze jedna dziewczynka wyglądająca na prześladowaną w szkole- nie wiem czemu ale tak mi się kojarzy. Potem jest jeszcze kilka osób już mniej stałych i charakterystycznych. Na Streplingrode zawsze czają się na wejście do jednej z kamieniczek i sprawdzam czy na poręczy wisi znów siatka z pieczywem i liścik. Nieodmiennie mnie to rozwala. Siatka znika później - dziś jak wracałam koło 8:30 już jej nie było. Zawsze wyobrażam sobie jakieś historie z tym związane.
Jest jeszcze parę charakterystycznych punktów po drodze. Zaglądam zwykle przez okno do jadalni Parkhotelu. Myślę wtedy o przygodach, wyjazdach, wakacjach, zwiedzaniu nowego. Przypomina mi się Sakro Monte może dlatego, że pora roku była podobna.
W tej okolicy spotykam również czasem Edytę, zwykle oznacza to, że jestem już porządnie spóźniona, bo oni zaczynają pracę trochę później...
No cóż to też się tak bardzo nie zmieniło... wciąż wpadam do pracy odrobinę za późno.
Bywa i tak ale rzadko,że wyzbieram się wcześniej, bo nie mam śniadania,wtedy robię dodatkową pętlę na trasie i idę na Brauschweigerstrasse do piekarni z szyldem Durzynski po drożdżówki. Mają tam też przepyszne ciasto z makiem i kruszonką po wierzchu....
Ps. Wczoraj minął dokładnie miesiąc odkąd się przeprowadziłam na Kasztanową... 17 lutego to było :)
Dobrze się tu mieszka. Zadomowiłam się :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz